[WYWIAD] Marcin Krysiński, Mihiderka: zatrzymanie opłat okresowych może pomóc najemcom i wynajmującym

Znacznie lepsze efekty dałoby wprowadzenie tzw. stop-klatki, czyli przede wszystkim zatrzymanie tzw. opłat okresowych (czynsze, raty kredytów, leasingów, składki na ZUS, itp.) każdemu dotkniętemu przez obostrzenia. Kluczowe bowiem są te właśnie pozycje kosztowe i związane z nimi przepływy finansowe. W takim przypadku najemca nie musiałby płacić czynszu wynajmującemu, który z kolei nie płaciłby rat kredytowych – mówi w rozmowie z SCF News/retailnet.pl Marcin Krysiński, współwłaściciel sieci restauracji Mihiderka.

Przed wybuchem pandemii sieć Mihiderka składała się z 10 restauracji, a dziś liczy tylko 5. O czym myśli przedsiębiorca, który w wyniku obostrzeń został pozbawiony dużej części przychodów?

Marcin Krysiński: W obecnej sytuacji nie rozpamiętuję przeszłości, tylko skupiam się przede wszystkim na realizacji nowych inicjatyw. Już jakiś czas temu doszedłem bowiem do wniosku, że nie ma sensu ani liczyć, ani czekać na jakiekolwiek sensowne propozycje rekompensat ze strony rządu. Zamiast tego, od jakiegoś czasu działam w Izbie Gospodarczej Gastronomii Polskiej, która przygotowuje pozew zbiorowy przeciwko Skarbowi Państwa. Nasza firma przyłączyła się do tej inicjatywy jako jedna z pierwszych i liczę, że właśnie tą drogą uda się uzyskać należne odszkodowania za poniesione straty. Z tego co wiem, do pozwu dołączyło już ponad 500 podmiotów i liczba ta stale rośnie.

Czyli trwa walka o przetrwanie.

MK: Tak. Jako przedsiębiorca z trzydziestoletnim stażem, stanąłem przed wyzwaniem, o jakim nie śniło mi się przez całą moją karierę. Pogodziłem się już z tym, że plany rozwoju sieci Mihiderka musiały zostać zamienione na walkę o przetrwanie. I myślę, że – jak na razie – walkę tę prowadzimy skutecznie.

PARTNER PORTALU

Kaufland

Czy ma Pan nadzieję, że reszta restauracji doczekać momentu, kiedy zostaną zniesione obostrzenia dla gastronomii? 

MK: Pozostałe jeszcze lokale muszą utrzymać się same. Nie mamy fizycznej możliwości dopłacać do ich funkcjonowania. Cała branża żyje nadzieją na rychłe poluzowanie obostrzeń, a tymczasem sprawy idą w drugą stronę. Dlatego też, muszę się liczyć z koniecznością zamykania kolejnych. Oczywiście, robimy wszystko co się da, aby do tego nie doszło. Ograniczyliśmy koszty do minimum i na szczęście w przypadku tych działających jeszcze 5 restauracji mamy do czynienia z wynajmującymi, którzy – mimo iż sami też mają trudną sytuację – ideę partnerstwa realizują w praktyce. 

Podobno w kwietniu będzie możliwość otwarcia ogródków przy lokalach gastronomicznych. Czy w waszym przypadku będzie to pomocne rozwiązanie? 

MK: Nasza sytuacja jest jednak taka, że tzw. ogródek moglibyśmy uruchomić jedynie w dwóch przypadkach – chyba, że jako ogródek będzie można także potraktować wydzielone miejsce na pasażu centrum handlowego. Proszę także pamiętać, że uruchomienie takiego ogródka będzie się wiązało z koniecznością poniesienia dodatkowych wydatków. Myślę, że otwarcie ogródków przyczyniłoby się do zwiększenia przychodów, jednak za wcześnie na oszacowanie, czy byłyby to przychody warte tych dodatkowych kosztów. Zresztą, zobaczmy najpierw zapisy w oficjalnym rozporządzeniu na ten temat.

Newsletter SCF News

Obserwuj rynek centrów handlowych

Dołącz do ponad 7000 czytelników i otrzymuj codzienny, bezpłatny newsletter

Zapisz

Jakie straty poniosła spółka przez okres pandemii?

MK: Wskutek pandemii – a raczej nieudolnych działań rządu w jej zwalczaniu – moja organizacja straciła do tej pory ok. 3 milionów złotych, z czego restauracje poniosły ok. 1 miliona strat, a na pozostałej działalności (ticketing, drukarnia) straciliśmy ok. 2 milionów złotych. Wskutek tego zmuszeni byliśmy zgłosić wniosek o upadłość jednej z naszych spółek. Mam nadzieję, że sytuacja ta nie dotknie pozostałych spółek wchodzących w skład naszej organizacji.

W uproszczeniu można powiedzieć, że rząd w rok zabrał mi znaczną część tego, co udało mi się wypracować przez trzydzieści lat prowadzenia działalności gospodarczej.

Jednak straty finansowe to tylko jedna z konsekwencji, jakie nas dotknęły. Niestety, nie udało nam się uniknąć także ogólnego spadku sprawności organizacyjnej. Oczywistym jest, że w obecnych okolicznościach utrzymanie wśród ludzi pozytywnej motywacji staje się bardzo trudne.

Próbuje Pan dywersyfikować swój biznes, m.in. poprzez nową markę Mihiderka W Drodze, czy sprzedaży gotowych produktów. 

MK: Zgadza się. Mam pewne doświadczenie w walce o przetrwanie, bo to już trzeci – choć oczywiście najpoważniejszy – kryzys w historii mojej działalności. Między innymi dlatego od samego początku pandemii intensywnie dywersyfikujemy naszą ofertę.

Właśnie mija rok od uruchomienia naszej działalności cateringowej pod marką Mihiderka W Drodze. Czas pokazał, że była to bardzo dobra decyzja. Dzięki temu generujemy przychody na poziomie pozwalającym na utrzymanie naszej kuchni centralnej oraz biura. Możemy też finansować działania w zakresie reklamy i formalności związanych z wprowadzaniem do sprzedaży detalicznej niektórych naszych produktów, co wiąże się z kolejnym poszerzeniem naszej działalności.

Niedawno, po spełnieniu czasochłonnych wymogów formalnych, rozpoczęliśmy produkcję i sprzedaż naszych 100 proc. roślinnych bułek i kotletów do burgerów, hummusu, majonezu oraz kilku sosów. Produkty te oferujemy pod marką Mihiderka. Pierwsze partie zostały już sprzedane w wybranych sklepach. Teraz przed nami zadanie zbudowania kanałów dystrybucji i – być może – dotarcie na półki największych sieci handlowych. Cały czas też pracujemy nad powiększeniem naszej oferty w tym zakresie. Dzięki pięcioletniemu prowadzeniu lokali i rocznej aktywności Mihiderki W Drodze, dysponujemy bardzo dużą liczbą sprawdzonych receptur, z których większość może być z pewnością wykorzystana w produkcji detalicznej. Liczę, że uda nam się istotnie rozwinąć także ten dział naszej działalności.

Jakie jeszcze Pan podejmuje działania wspierające biznes?

MK: Kolejnym pomysłem, który wdrażamy jest sprzedaż licencji na nasze wybrane receptury wraz z prawem do wykorzystywania naszej marki. Zaczęliśmy od naszych roślinnych pączków. Działa to tak, że my dostarczamy instrukcję ich wykonania oraz kluczowe półprodukty, a licencjobiorca przygotowuje i sprzedaje pączki u siebie. Pierwsze doświadczenia pokazują, że taka działalności może być bardzo satysfakcjonująca dla licencjobiorcy. Zamierzamy rozwijać się także w tym kierunku.

Planujemy także nadal rozwijać stacjonarną sieć lokali w oparciu o franczyzę. Cały czas bowiem zgłaszają się do nas chętni na otwarcie restauracji pod szyldem Mihiderki. Warto zauważyć, że zainteresowanie naszą marką nie ogranicza się tylko do Polski. Mamy zapytania także zza granicy. Zatem także i tu widzę spore możliwości rozwoju w przyszłości.

To tylko część działań, jakie podejmujemy w ramach naszej marki Mihiderka®. Myślę, że obecna sytuacja będzie motorem sprawczym dla pojawiania się kolejnych pomysłów, a dzięki temu, że Mihiderka jest już dość rozpoznawalna wśród osób zainteresowanych kuchnią roślinną, będziemy mogli nie tylko przetrwać ten trudny czas, ale także odrobić część strat poniesionych w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy.

Czy spółka korzystała z programów pomocowych i tarczy antykryzysowej? 

MK: Niestety, tarcze nie zostały pomyślane w sposób sprawiedliwy i uwzględniający indywidualną sytuację pokrzywdzonych firm. Nasza organizacja wymknęła się chyba wyobraźni tych, którzy tworzyli przepisy „pomocowe” i tak się ułożyło, że z większości szumnie reklamowanych tarcz z różnych względów nie mogliśmy skorzystać. Mimo, że premier Mateusz Morawiecki kilkukrotnie ogłaszał, że „żadna firma dotknięta obostrzeniami nie pozostanie bez pomocy”, przestałem już śledzić „tarczową” twórczość rządu. Jak wspomniałem wcześniej, uważam, że należy dochodzić swoich roszczeń przed sądem.

Przyjęta przez rząd metodologia ustalania kolejnych programów pomocowych jest dla mnie zupełnie niezrozumiała i po raz kolejny pokazuje, że urzędnicy kompletnie nie wiedzą, w jaki sposób działają firmy. Zamiast uchwalić spójne przepisy, które mogłyby zapobiec upadłościom, zamykaniu lokali, czy utracie posiadanych rezerw finansowych, rząd rozdał już na oślep około 300 mld złotych – czyli każdy obywatel naszego kraju wyłożył do tej pory na te wszystkie tarcze ok. 8.000 zł. – a mimo to wiele firm nie otrzymało potrzebnej pomocy. I pewnie na tym się nie skończy. Uważam, że można było cały problem załatwić inaczej.

Jakie Pan ma propozycje?

MK: Moim zdaniem znacznie lepsze efekty dałoby wprowadzenie tzw. stop-klatki, czyli przede wszystkim zatrzymanie tzw. opłat okresowych (czynsze, raty kredytów, leasingów, składki na ZUS, itp.) każdemu dotkniętemu przez obostrzenia. Kluczowe bowiem są te właśnie pozycje kosztowe i związane z nimi przepływy finansowe. W takim przypadku najemca nie musiałby płacić czynszu wynajmującemu, który z kolei nie płaciłby rat kredytowych. Podobna zasada mogłaby dotyczyć także osób fizycznych, które wynajmują mieszkania, czy spłacają kredyty. W tym czasie nie można by było spieniężać gwarancji bankowych, zajmować kaucji, czy też rozwiązać danej umowy najmu/kredytu/leasingu. Po zakończeniu pandemii, umowy i gwarancje bankowe zostałyby z mocy prawa przedłużone, co najmniej o okres jej trwania. Celem wyeliminowania nadużyć można by wprowadzić roczną opłatę za takie zawieszenie w wysokości np. 5-7% wartości zawieszonych opłat. W ten sposób z tej opcji korzystali by tylko ci, którym byłaby ona naprawdę potrzebne. Warto zwrócić uwagę, że takie rozwiązanie uchroniłoby także banki przed stratami wynikającymi z wypłacenia wynajmującym gwarancji, której upadający najemca nie jest już w stanie spłacić.

Z kolei w miejsce chaotycznych tarcz, znacznie lepszym rozwiązaniem wydaje się tzw. kredyt podatkowy, który mógłby być metodą na pokrycie strat, jakie przedsiębiorca poniósł wskutek przestrzegania obostrzeń i zakazów. Zamiast odprowadzać pobrane podatki (np. VAT) do Skarbu Państwa, przedsiębiorca zaliczałby te kwoty na poczet straty ustalonej wcześniej na podstawie odpowiedniego kalkulatora i zatwierdzonej przez właściwy Urząd Skarbowy. Dzięki takiemu podejściu, każdy pokrzywdzony otrzymałby w rozsądnym czasie rekompensatę, a cała operacja nie wymagałaby tworzenia coraz bardziej skomplikowanych, kolejnych wersji programów pomocowych, z których wielu przedsiębiorców zostało wykluczonych. Wówczas też nie dochodziłoby do sytuacji patologicznych.

Tak ogólnie widziałbym działania, które realnie mogłyby uratować nasze rodzime przedsiębiorstwa.

Rząd zamierza wprowadzić nowe regulacje dla najemców dotkniętych obostrzeniami. Mianowicie 80 proc. obniżkę czynszu w czasie lockdownu oraz 50 proc. upust przez trzy miesiące po jego zakończeniu. Jak Pan ocenia takie rozwiązania?

MK: Akurat w naszym przypadku na tego typu rozwiązania i do tego dotyczące tylko niektórych obiektów (zapewne tych pow. 2.000 mkw.) jest już za późno i nic nam one nie dadzą. Radzimy sobie bez tego typu „pomocy”. Poprzednio też nie skorzystaliśmy z tzw. Tarczy 15ze, gdyż w naszej ocenie było to raczej betonowe koło ratunkowe, a nie realna pomoc. Tyle, że my opieramy swoją działalność o spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Na pewno takie obniżki pomogą części najemców, szczególnie tym, którzy mają umowy najmu jako jednoosobowa działalność gospodarcza lub spółka cywilna. Powszechnie wiadomo bowiem, że wynajmujący nie mieli do tej pory oporów przed maksymalnym wykorzystywaniem swojej przewagi nad najemcą. Realizowali posiadane gwarancje bankowe, zajmowali majątek najemcy, itd. jednocześnie komunikując swoje partnerskie nastawienie do rozwiązania problemu. To zresztą jest pokłosie braku stop-klatki, o której wspomniałem wcześniej.

Jednak wynajmujący i najemcy stanowią pewien układ symbiotyczny i takie jednostronne wprowadzanie „obniżek” czynszu z jakimś ogólnym wskaźnikiem nie wynikającym z rzeczywistej sytuacji, wpisuje się w chaos kreowany działaniami rządu. Obniżenie czynszu najemcy bez jednoczesnego wstrzymania wynajmującemu rat kredytowych, może doprowadzić do upadku tego drugiego podmiotu i wówczas najemcy taki rabat na wiele się nie przyda, bo koniec końców i tak straci możliwość działania w lokalu, w który zainwestował znaczne środki finansowe. Takiej straty pewnie nie pokryje żadna „tarcza”. Alternatywne propozycje rozwiązań przedstawiłem wyżej. Zapewne nie spotkają się one z zainteresowaniem osób odpowiedzialnych za tworzenie prawa w naszym kraju i nadal będzie postępować produkcja przepisów nieprzystających do indywidualnej sytuacji danej strony umowy najmu.

Czy sieć restauracji Mihiderka będzie dalej działać w centrach handlowych?

MK: Myślę, że tak. Nawet już rozmawiamy z kilkoma potencjalnymi partnerami. Jednak nie wyobrażam sobie podpisywania umów najmu w treści obowiązującej przed pandemią. Mamy swoje oczekiwania odnośnie zapisów zabezpieczających nas na wypadek powtórzenia się takiej sytuacji, czy w ogóle obostrzeń i zakazów. Jeśli wynajmujący się nie będzie skłonny do zaakceptowania naszych propozycji, to niestety takiego lokalu nie wynajmiemy. Przyjęcie takiej postawy doradzałbym innym potencjalnym najemcom. Życie pokazało, że nie warto liczyć na ustępstwa drugiej strony w momencie, gdy zapisy umowy nie zobowiązują jej do tego.

Rozmawiał: Wojciech Wojnowski