Zdziwię się, jeżeli tych pozwów nie będzie. Każdy przedsiębiorca jest zobowiązany do dbania o interes spółki, którą reprezentuje. Każde inne rozwiązanie to będzie działania na szkodę firmy – mówi w rozmowie z redakcją retailnet.pl / SCF News Magdalena Frątczak, szefowa sektora handlowego w CBRE.
Niedawno powiedziała Pani, że branża handlowa w Polsce stanęła pod ścianą. Każdy dzień przynosi nowe dowody na poparcie tej tezy. Gatta to kolejna znana sieć, wobec której toczy się postępowania sanacyjne. Spodziewa się Pani kolejnych?
Przyznaję, że po raz pierwszy od dłuższego czasu, nie jestem optymistką. Podobne nastroje panują także wśród innych uczestników rynku retail. Dlatego nie oczekuję cudów. Sytuacja jest bardzo poważna. Nawet jeżeli firmy, zwłaszcza te duże, miały zapasy finansowe, to właśnie się one skończyły, albo skończą się lada moment. Pierwszy kwartał będzie prawdziwym sprawdzianem dla wielu graczy na rynku. Restrukturyzacja firmy daje chociaż nadzieję, że dana marka przetrwa. Lepiej pozostać na rynku z ograniczoną liczbą sklepów, niż definitywnie zamknąć interes. Dlatego nie warto zwlekać z podjęciem decyzji o wejście na ścieżkę restrukturyzacji. Nie mam wątpliwości, że będziemy świadkami jeszcze wielu takich przypadków jak wspomniana Gatta.
Chyba najbardziej zagrożone są firmy z sektora fashion?
Nie da się ukryć, że kolejne lockdowny, które skutkowały między innymi przejściem wielu pracowników na system pracy w domu, mocno uderzyły w graczy z rynku fashion. Dotyczy to przede wszystkim marek oferujących odzież i akcesoria bardziej formalne. Siedząc w domach nie potrzebujemy kolejnej garsonki, garnituru czy eleganckich butów. To przestały być produkty niezbędne do życia. Oczywiście marki sportowe i casulowe również odczuły spadki sprzedaży, ale ich skala jest znacznie mniejsza. Zwłaszcza, że te produkty łatwiej kupić online.
PARTNER PORTALU
Kolejnymi branżami, które w bardzo dotkliwy sposób odczuły kryzys związany z pandemią koronawirusa, jest gastronomia i sektor fitness. Przedstawiciele obu deklarują, że jeżeli rząd nie pozwoli im na otwarcie biznesów, zrobią to pomimo panującego zakazu.
Pytanie tylko, czy te zakazy są zgodne z prawem. Zdaniem prawników, regulacje ograniczające swobodę prowadzenia działalności nie mogą być regulowane przez rozporządzenia rządowe. Jedyną drogą jest wprowadzenie stanu wyjątkowego. Skoro już jednak wprowadzono takie ograniczenia, to należało wesprzeć tych przedsiębiorców i umożliwić im przetrwanie. Często mówimy o dużych graczach sieciowych, którzy wpadli z tego powodu w problemy finansowe. Warto jednak pamiętać, że w branży gastronomicznej część lokali prowadzonych jest przez franczyzobiorców. To często rodzinne biznesy, w które zainwestowane były całe oszczędności. Ci ludzie z dnia na dzień stracili w zasadzie całe źródło utrzymania, a w zamian nie dostali żadnej pomocy. Nierówne traktowanie podmiotów gospodarczych przez stronę rządową czy niejasności związane z klasyfikacją poszczególnych najemców w ramach PKD tylko pogłębiają chaos na rynku.
Można było rozwiązać to lepiej?
Nawet trzeba było. Każdym problemem i kryzysem można zarządzać, a u nas stosuje się tylko nakazy i zakazy. Najłatwiej jest powiedzieć “zamykamy restauracje i kluby fitness”, a przecież było tyle innych możliwości.
Newsletter SCF News
Obserwuj rynek centrów handlowych
Dołącz do ponad 7000 czytelników i otrzymuj codzienny, bezpłatny newsletter
Jakich?
Najprostszy sposób to ograniczenie liczby osób przebywających w danym momencie w klubie fitness. Można było np. poprosić klientów, żeby za pomocą aplikacji mobilnych zapisywali się na zajęcia na poszczególne godziny i w ten sposób regulować liczbę osób przebywających na sali. To są na ogół duże przestrzenie, poddawane tak czy inaczej częstej dezynfekcji. Dodatkowo można byłoby ustawić klimatyzację na cyrkulację otwartą. Mówimy o prostych rozwiązaniach, które umożliwiłyby jednak działalność, choćby ograniczoną, tej branży.
A co w przypadku gastronomii?
Podobnie. Wystarczyłoby zachować odpowiedni dystans i na bieżąco dezynfekować stoliki i przestrzenie wspólne. Podam ciekawy przykład ze Szwajcarii. Jesienią w Zurychu otwarte były wszystkie restauracje. Siadając przy stoliku klient był jednak zobowiązany do zeskanowania specjalnego QR i podania swoich danych kontaktowych. Gdyby okazało się później, że w tym samym czasie przebywał w restauracji ktoś zarażony, dużo łatwiej można byłoby przerwać łańcuch dystrybucji wirusa i ewentualnie skierować daną osoby na kwarantannę.
Przedsiębiorcy ewidentnie mają już dość. Zarówno przedstawiciele centrów handlowych jak i najemców deklarują, że zamierzają skierować pozwy wobec Skarbu Państwa. Czy Pani zdaniem to realny scenariusz?
Zdziwię się, jeżeli tych pozwów nie będzie. Każdy przedsiębiorca jest zobowiązany do dbania o interes spółki, którą reprezentuje. Każde inne rozwiązanie to będzie działania na szkodę firmy. To może mieć poważne skutki dla i tak uszczuplonego, m.in. z powodu niższych wpływów podatkowych, budżetu Państwa.
1 lutego wszystkie sklepy w centrach handlowych będą otwarte?
Nie dostrzegam racjonalności w dotychczasowych działaniach rządu, dlatego nie wiem, co wydarzy się 1 lutego. Z punktu widzenia branży retail ciężko sobie jednak wyobrazić sobie przedłużenie lockdownu, czy ewentualnie ponowne zamknięcie sklepów w galeriach w przyszłości. Proszę wziąć pod uwagę, że to już trzeci lockdown. Najemcy, którzy nie chcą być obciążeni kosztami czynszów, muszą złożyć stosowne deklaracje. Skutkuje to tym, że są zobowiązani do przedłużenia umów najmu o kolejne 6 miesięcy plus okres zamknięcia sklepów. To oznacza, że niektórzy z nich od początku pandemii musieli już przedłużyć umowy o 18 miesięcy plus okres zamknięcia. Dlatego kolejny lub wydłużony lockdown, zwłaszcza bez realnego wsparcia finansowego ze strony rządu, byłby dla branży dramatem.
Rozmawiał: Łukasz Izakowski